venerdì 7 novembre 2008

Kilka słów o "reformie" szkolnictwa

Nauczona doświadczeniem odczekałam kilka dni, aż emocje choć troszkę opadną a nowe, bardziej ekscytujące wiadomości wyprą z pierwszych stron gazet i czołówek wiadomości informacje o manifestacjach, protestach i ogólnym zamieszaniu związanym z dekretem Mariistelli Gelmini. We Włoszech bowiem poziom dezorientacji osiągnął szczyty i codziennie można dowiedzieć się czegoś nowego i zupełnie odmiennego od tego, o czym dyskutowano dzień wcześniej.
Tak więc po wielu dniach zamieszania, manifestacji, okupowania uczelni, ogólnego chaosu część dziennikarzy i polityków doszła do kilku ważnych wniosków.
Najważniejszy z nich to fakt, że tzw. "reforma" Gelmini w rzeczywistości żadną reformą nie jest. Nie zawiera bowiem kompleksowych rozwiązań, a jedynie kilka ogólnych (choć znaczących wytycznych). Dotyczą one przede wszystkim szkół podstawowych, w których nauka trwa 5 lat. Stąd poważny zarzut wobec manifestujących studentów, którzy początkowo opowiadali się przeciwko „reformie” w ogóle ich nie dotyczącej. Oto najważniejsze zmiany, które wprowadza Gelmini i przeciw którym protestuje opozycja, związki zawodowe i część rodziców:
Przywrócenie tzw. maestro unico- od 1992 roku we włoskich szkołach podstawowych na jedną klasę przypada 3 nauczycieli, którzy uczą w tzw. blokach tematycznych. Zdaniem pani minister tak wysoka liczba nauczycieli znacznie przewyższa średnią europejską i jest nieuzasadniona. Punkt wzbudza najwięcej kontrowersji zarówno wśród części rodziców, którzy boją się, że ich dzieci pozbawione zostaną właściwej opieki w czasie lekcji, jak i związków zawodowych zrzeszających nauczycieli, którzy boją się utraty miejsc pracy. Warto przy okazji wspomnieć, że w latach 1989/90, gdy w życie wchodziła reforma przewidująca zastąpienie maestro unico trzema nauczycieli zamiast jednego protesty tych samych grup były równie silne co dzisiaj.
W założeniu każdy nauczyciel będzie pracował 24 godziny w tygodniu. Wzbudza to poważne wątpliwości rodziców, którzy twierdzą, że po lekcjach dzieci nie będą miały zapewnionej opieki. Zdaniem minister Gelmini do przewidzianych 24 godzin dojdą także zajęcia dodatkowe, np. angielski czy religia, a więc dzieci będą spędzały w szkole ok. 27 godzin (to tyle ile dotychczas).
Kolejna ważna kwestia to cięcia budżetowe. Wzburzenie wielu wzbudza pomysł zamknięcia ponad 4000 szkół i masowe zwolnienia nauczycieli. Rząd tłumaczy, że szkoły nie zostaną zamknięte - chodzi o połączenia w jedną jednostkę organizacyjną tych placówek, do których uczęszcza mała liczba uczniów i które są położone blisko siebie. Ma to ograniczyć nadmierne wydatki, zwłaszcza na personel (wg. ministerialnych statystyk w szkołach jest zatrudnionych ok. 1 350 000 osób i jest to zdecydowanie zbyt wiele). Jeśli chodzi o zwolnienia nauczycieli, minister Gelmini dodaje, że w ciągu 3 lat na emeryturę odejdzie ich ok. 87 tys., a na ich miejsce nie zostaną przyjęci nowi tam, gdzie nie będzie takiej potrzeby. Rząd ma nadzieję, że w ten sposób uda się przywrócić wysoki poziom nauczania, a szkoła przestanie być tzw. „przechowalnią” dla bezrobotnych;
Minister Gelmini chce także, aby ocena z zachowania mogła mieć wpływ na przechodzenie uczniów z klasy do klasy. Rząd tłumaczy także, że wbrew informacjom rozpowszechnianym przez opozycję jeśli uczeń dostanie 7 (w 10 stopniowej skali oceniania) z zachowania, zda do następnej klasy. Może mieć z tym problem jeśli dostanie 5, ale ostatnie słowo będzie miała rada pedagogiczna. Dodatkowo Mariastella Gelmini chce aby w szkołach podstawowych zrezygnowano z ocen opisowych na rzecz cyfrowych.
Przedstawiciele koalicji rządzącej twierdzą, że zły stan włoskiego szkolnictwa spowodowany jest nadmiernym rozdrobnieniem administracyjnym, zbyt dużą ilością nauczycieli i personelu oraz niespójnością w programach nauczania. Opozycja ostro krytykuje poczynania Minister Gelmini twierdząc m.in., że przyszłość młodych Włochów nie jest na sprzedaż i nie można uzdrawiania szkolnictwa zaczynać od podstawówki, która podobno w unijnych statystykach jest na pierwszym miejscu. Media często wprowadzają dodatkowy chaos, np. zamieszanie spowodowane dezinformacją sprawiło, że masowo kupowano mundurki, tymczasem w dekrecie nie ma o nich w ogóle mowy.
Przejdźmy do kwesti uczelni wyższych, bo to o manifestacjach studentów było i wciąż jest bardzo głośno. Początkowo protestujący studenci ochoczo opowiadali się przeciwo dekretowi, ale od kiedy wyszło na jaw, że Gelmini wcale się nimi nie zajmuje, zmienili swoje hasła. Protest obrócił się przeciwko Legge 133, w którym Minister finansów Giulio Tremonti zapowiedział cięcia środków przeznaczonych na uczelnie wyższe. Cięcia przewidziane w planach budżetowych Ministra Tremontiego wynoszą jedynie 3% wobec planu przedstawionego przez rząd Romano Prodiego. Dodatkowo Minister chce m.in. aby uczelnie mogły przekształcać się w fundacje we współpracy z prywatnym przedsiębiorcami. W ten sposób uczelnie mogłyby w bardziej adekwatny sposób odpowiadać na zapotrzebowanie rynku pracy, zamiast „produkować” bezrobotnych absolwentów. (Choć wg. danych ministerstwa liczba włoskich absolwentów jest niższa niż w Chile).
Według Minister Gelmini i znakomitej części Włochów uczelnie wyższe we Włoszech znajdują się w opłakanym stanie. Mimo tego, że ministerstwo w swej analizie sytuacji posługuje się danymi, które nie zawsze znajdują potwierdzenie w rzeczywistości, można wyodrebnić kilka faktów.
Na włoskich uczelniach istnieją kierunki z mniej niż 10 studentami, a także bliźniacze wydziały na tych samych uniwersytetach. Dzięki autonomii uczelni, wiele zajęć jest układanych pod wykładowców bliskich rektorom. W ten sposób programy są przeładowane i bardzo teoretyczne, niewiele miejsca pozostawiając na ćwiczenia i praktyczne umiejętności, a także na języki obce.
Wiele uniwersytetów jest zadłużonych, bo w sposób skandaliczny administruje środkami. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym,że uczelnie państwowe we Włoszech są płatne, choć istnieją dosyć atrakcyjne stypendia socjalne. Uczelnie mają w ten sposób zapewnione dodatkowe, obok dotacji rządowych, źródło dochodów. Ponadto we Włoszech można uczyć się przez całe życie na państwowej uczelni i w ramach tego samego kierunku: wystarczy jedynie płacić czesne (co bardziej wymagające uczelnie przewidują minimalną ilość punktów ECTS rocznie). Na egzamin można przyjść w dresie i na ogół nikt nie robi problemów jeśli chcemy wyjechać na kilka miesięcy. (Oczywiście ma to swoje dobre strony: uczy samodyscypliny, bo sami jesteśmy odpowiedzialni za ukończenie studiów w terminie. I pozwala np. na swobodne odbycie np. zagranicznego stażu, bo najprawdopodobniej nikt nie będzie nas pytał kiedy, gdzie i na ile wyjeżdżamy w ciągu roku akademickiego).
Zdaniem obserwatorów należy wypowiedzieć stanowczą wojnę uczelnianej „grupie trzymającej władzę”, która skutecznie blokuje młodym dostęp do kariery naukowej. Pewien profesor z Uniwersytetu Bocconi wykazał, że wśród pracowników na większości uczelni (zwłaszcza na południu kraju) można znaleźć od kilku do kilkunastu osób o tym samym nazwisku i nie jest to jedynie zbieg okoliczności. Jego zdaniem nawet największe środki przeznaczona na badania nie sprawią, że wzrośnie ich jakość, jeśli najpierw nie przeprowadzi się dogłębnej reformy. Młodzi naukowcy po latach pracy wciąż zarabiają grosze, bo wysokość ich wynagrodzenia nie zależy od jakości ich pracy ani ilości publikacji naukowych, a np. od wieku i od liczby dzieci.
Nie bez powodu kadra profesorska nazywana jest często baronami. Ostatnio nawet Umberto Eco, znany ze swoich lewicowych poglądów a więc raczej przeciwny poczynaniom rządu Berlusconiego, wyraził szczere zdumienie manifestacjami i protestami studentów broniących w ten sposób przywilejów swoich wykładowców, którym rzadko leży na sercu dobro własnych uczniów.
Studenci protestują teraz przeciwko cięciom budżetowym oskarżając rząd o autorytaryzm i nieliczenie się z opinią publiczną. Zdaniem przedstawicieli organizacji studenckich Berlusconi jest nieuczciwy, bo zamiast przeprowadzić reformę szkolnictwa używa do tego Legge 133, która zajmuje się budżetem. Dodatkowo przedstawia owe Legge w czasie wakacji, aby uniknąć konfrontacji ze studentami przebywającymi w tym czasie na wakacjach. Dodatkowo studentom nie podoba się rozbicie systemu studiowania na licencjat i magisterkę, wprowadzenie ECTS i obowiązkowych staży wśród przedmiotów.
Kontrowersje wzbudza jednak sama forma protestu: okupowanie uczelni i uniemożliwianie prowadzenia zajęć, manifestacje i blokowanie dworców, peronów i innych miejsc użyteczności publicznej. Forma tyleż we Włoszech popularna, co nielegalna. Stąd niedawna polemika wywołana słowami Berlusconiego, który w niejasny sposób dał do zrozumienia, że użyje przeciw manifestantom sił porządkowych.
Protest jest z założenia apolityczny, choć wśród aktywistów przeważają studenci sympatyzujący z centrolewicą (na ulotkach nawołujących do strajku najczęściej widnieje symbol Lewicy Uniwersyteckiej). Reprezentanci Lewicy Uniwersyteckiej, w odróżnieniu od swoich kolegów z centroprawicy, odmówili spotkania z Minister Gelmini i przedstawienia w ten sposób swoich racji.
Podczas ostatnich dni wielu profesorów przeprowadzała zajęcia na ulicy, ale nie zawsze studenci w nich uczestniczący robili to z własnej woli. Znane są przypadki gdy profesor odmawiał przyjścia na uczelnię stawiając studenta przed wyborem: albo na ulicy albo w ogóle.
Jak na razie nie było jeszcze zapowiadanego przez manifestujących „drugiego roku ‘68” (co ciekawe wyborcy i politycy centroprawicy uważają, że manifestacje z tegoż roku przyczyniły się do degradacji włoskiego szkolnictwa, a ponadto dzisiejsi profesorowie-baronowie to protestujący studenci z ’68).
Podsumowując: zamieszanie wokół dekretu Gelmini wynika w dużej mierze z dezinformacji i politycznej instrumentalizacji. Studenci początkowo protestowali przeciw czemuś, co ich bezpośrednio nie dotyczyło i dopiero po jakimś czasie zdano sobie sprawę z pomyłki. Codziennie podawano nowe fakty, często między sobą sprzeczne. Zdaniem znanego dziennikarza i publicysty Giovanniego Florisa często dyskutuje się i zarzuca Gelmini propozycje, które przy tworzeniu dekretu nie zostały nawet pomyślane. I, co najważniejsze, zarzuca się Minister Edukacji stworzenie niepełnej reformy, choć jej pomysłom trudno nadać taką nazwę. Chaos panuje także w Ministerstwie, które np. odpowiadając na zarzuty opozycji i studentów posługuje się nieprawdziwymi danymi.
Jedno jest więc pewne: aby uzdrowić włoskie szkolnictwo potrzebna jest solidna i gruntowna reforma, choć próba jej przeprowadzenia spotka się na pewno z silną opozycją zarówno części opinii publicznej, jak i związków zawodowych zrzeszających kadrę nauczycielską. Obecne poczynania rządu to stanowczo za mało jeśli chce się, aby wśród pierwszych 200 uniwersytetów na świecie znalazła się choć jedna włoska uczelnia.
Tymczasem dekret przeszedł zarówno w Izbie Deputowanych jak i w Senacie, a wg. sondaży większość Włochów popiera propozycje Gelmini. Ponadto zarówno prezydent Włoch Giorgio Napolitano, jak i część rektorów zrzeszonych w stowarzyszeniu Conferenza dei Rettori popierają działania rządu. Lider opozycji Walter Veltroni zapowiedział, że zbierze podpisy pod referendum abrogacyjnym dla Legge 133. Być może zapomniał, że wg. włoskiej Konstytucji ustawy zajmujące się sprawami budżetu nie podlegają takiemu referendum. Pamiętają o tym sami studenci, którzy mimo wszystko kontynuują protesty. Na 14.11 w Rzymie przewidziano manifestację z udziałem studentów z całego kraju.

Nessun commento: